Translate
2013/12/09
projekt365: DIY: kolorowo i folkowo
Cel: łańcuch na choinkę - kolorowy, folkowy, w stylu retro.
Potrzebne materiały:
papier kolorowy
włóczka
słomki
gruba nić (kordonek) i długa igła
Mata do cięcia papieru
nożyk introligatorski
nożyczki
linijka
ołówek
zszywacz biurowy
1. Wykonując pompony skożystałam z przepisu podpatrzonego w internecie. Na duży drewniany grzebień nawinęłam włóczkę, związałam pośrodku i delikatnie zsunęłam z grzebienia. Nożyczkami przecięłam pętelki i wyrównałam odstające końcówki włóczki.
2. Kokardki zrobiłam z kolorowego papieru do origami (gramatura 70g/m2). Arkusze o wymiarach 15x15 cm pocięłam na pół a paski o wymiarach 15x7.5 cm zagięłam w harmonijkę. Każdą kokardkę zszyłam na środku zszywaczem biurowym.
3. Słomki kupiłam w sklepie dla plastyków i hobbystów. Wybrałam tylko grubsze egzemplarze i przycięłam je ukośnie na odcinki długości 4-5 cm. jeszcze raz przebrałam słomki zostawiając tylko te nie popękane.
4. Przygotowałam kordonek długości ok. 80 cm, nawlekłam go na grubą i długą igłę i początek nici zawiązałam na pomponie. Następnie naprzemiennie nawlekałam na nić słomkę i kokardkę lub pompon. Łańcuch zakończyłam pomponem.
2013/12/05
projekt365: Gruss vom Krampus!
Pozdrowienia od Krampusa!
Dziś jest ich wieczór, powinny paradować środkiem głównej ulicy w mieście a potem rozleżć się po domach w poszukiwaniu niegrzecznych dzieci dużych i małych aby solidnie im wygarbować skórę i obdarować rózgą lub bryłą węgla.
Krampus jaki jest każdy widzi, choć na pierwszy rzut oka możnaby go w diabłem pomylić. Nie, to poczciwy alpejski demon, znany w Bawarii, Tyrolu, Austrii, Czechach, Słowenii, Chorwacji, włoskiej Fruli i na Węgrzech czyli wszędzie tam gdzie są Alpy lub sęgała kiedyś zwieszchność Austro-Węgier.
Krampusy występuja w kolorach brązowym, czarnym lub szarym podobnie jak kozły z którymi są daleko spokrewnione, futro mają długie, gęste i potargane. Na łbach noszą imponujące rogi, czasem sterczące prosto a czasem fantazyjnie zakręcone, przypominające rogi górskich kozic.
Nieodłącznymi atrybutami Krampusa są łańcuch, powrozy lub rózgi do smagania niegrzecznych dzieci i kosz na węgiel (gdy dziecko jest naprawdę niegrzeczne, Krampus wsadza je sobie do tego kosza i zabiera ze sobą by je zjeść lub odtranspotrować do piekła).
W niektórych rejonach Krampusy się "wyemancypowały" i nie chodzą już grzecznie za Św. Mikołajem lecz organizują własne przemarsze zwane Krampusnacht odbywające się zawsze w wieczór 5go grudnia.
A kto dziś przyjdzie do Ciebie? Krampus z rózgą czy Święty Mikołaj ze smakołykiem?
Dziś jest ich wieczór, powinny paradować środkiem głównej ulicy w mieście a potem rozleżć się po domach w poszukiwaniu niegrzecznych dzieci dużych i małych aby solidnie im wygarbować skórę i obdarować rózgą lub bryłą węgla.
źródło |
Krampus jaki jest każdy widzi, choć na pierwszy rzut oka możnaby go w diabłem pomylić. Nie, to poczciwy alpejski demon, znany w Bawarii, Tyrolu, Austrii, Czechach, Słowenii, Chorwacji, włoskiej Fruli i na Węgrzech czyli wszędzie tam gdzie są Alpy lub sęgała kiedyś zwieszchność Austro-Węgier.
Krampusy występuja w kolorach brązowym, czarnym lub szarym podobnie jak kozły z którymi są daleko spokrewnione, futro mają długie, gęste i potargane. Na łbach noszą imponujące rogi, czasem sterczące prosto a czasem fantazyjnie zakręcone, przypominające rogi górskich kozic.
Nieodłącznymi atrybutami Krampusa są łańcuch, powrozy lub rózgi do smagania niegrzecznych dzieci i kosz na węgiel (gdy dziecko jest naprawdę niegrzeczne, Krampus wsadza je sobie do tego kosza i zabiera ze sobą by je zjeść lub odtranspotrować do piekła).
W niektórych rejonach Krampusy się "wyemancypowały" i nie chodzą już grzecznie za Św. Mikołajem lecz organizują własne przemarsze zwane Krampusnacht odbywające się zawsze w wieczór 5go grudnia.
A kto dziś przyjdzie do Ciebie? Krampus z rózgą czy Święty Mikołaj ze smakołykiem?
2013/12/02
projekt365: małe conieco
Złote placuszki, słodkie, ciepłe i sycące. Idealne po specerze na mrozie.
Pancakes z bananami, syropem i czekoladą
1 szklanka mąki pszennej
1/2 łyżeczki sody
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 szklanka mleka
1 jajko
2 łyżki stołowe masła rozpuszczonego, przestudzonego
2 łyżki cukru brązowego
szczypta soli
1 banan
1 łyżka stołowa czekolady w proszku
syrop z agawy / miód
W misce pomieszaj mąkę i sodą i proszkiem do pieczenia.
Wlej mleko, wymieszaj.
Dodaj cukier, sól, płynne masło i rozmącone jajko. Dobrze wymieszaj.
Na bardzo rozgrzanej, suchej patelni z grubym dnem kładź po łyżce ciasta. Gdy na powieszchni placuszka pojawią się bąbelki przekładaj placuszek na drugą stronę.
Obierz banana, pokrój go w plasterki.
Z pancakes ułóż niewielką piramidkę, polej placuszki odrobiną syropu/miodu, obłóż plasterkami bananów i oprusz czekoladą.
Smacznego!
Pancakes z bananami, syropem i czekoladą
1 szklanka mąki pszennej
1/2 łyżeczki sody
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 szklanka mleka
1 jajko
2 łyżki stołowe masła rozpuszczonego, przestudzonego
2 łyżki cukru brązowego
szczypta soli
1 banan
1 łyżka stołowa czekolady w proszku
syrop z agawy / miód
W misce pomieszaj mąkę i sodą i proszkiem do pieczenia.
Wlej mleko, wymieszaj.
Dodaj cukier, sól, płynne masło i rozmącone jajko. Dobrze wymieszaj.
Na bardzo rozgrzanej, suchej patelni z grubym dnem kładź po łyżce ciasta. Gdy na powieszchni placuszka pojawią się bąbelki przekładaj placuszek na drugą stronę.
Obierz banana, pokrój go w plasterki.
Z pancakes ułóż niewielką piramidkę, polej placuszki odrobiną syropu/miodu, obłóż plasterkami bananów i oprusz czekoladą.
Smacznego!
2013/11/29
projekt365: magiczna mikstura na zimę czyli punsch
Zbliża się początek Adwentu, tydzień temu ruszył jarmark na graceńskiej starówce a w biurze u mojego męża jak co roku odbyła się przedświąteczna impreza charytatywna której nieodłącznym elementem jest "Karin Punsch".
Punsch to nic innego niż nasz swojski poncz: mieszanina soku owocowego, alkoholu (wody w wersji dla dzieci), herbaty, cukru i przypraw korzennych. Jak sama nazwa napitku mówi składników powinno być pięć bowiem nazwa punch to nic innego niż zangilszczone "panch" oznaczające cyfrę "5" w hindi.
Napój ten najlepszej opinii nie ma, w swej klasycznej formie jest zdradliwy, pod smakiem soczku kryje się dość duża ilość alkoholu a działanie odurzające odczuwalne jest szczególnie gdy pijemy podgrzany ponch w mroźny grudniowy wieczór na mieście. Jeden kubek i świat staje się baaardzo kolorowy i humor poprawia się nam od razu a miłe ciepło rozchodzi się po całym ciele. Kubeczek ponczu to nieodłączny element Adventmarkt czyli jarmarku adwentowego.
Przygotowanie ponczu przypomina bardziej warzenie czarodziejskiego eliksiru niż imprezowego mózgotrzepa: w garnku coś się pieni, pływają patyki, nasiona i cały czas trzeba płyn mieszać. No i opary potrafią nieźle odurzyć ;) Przednia zabawa!
Karin Punsch (przepis od kolegi)
12 pomarańczy
8 cytryn (daliśmy 5, bo dolewamy dość kwaśne wino)
1 kg cukru brązowego
1/2 litra wody
3 goździki
2 laseczki cynamonowej kory
2 opakowania gluehfix-u
3 nasionka kardamonu
2 łyżki stołowe esencji waniliowej
opcjonalnie 1/2 litra wina półwytrawnego czerwonego
1/2 litra rumu (u nas Stroh, lokalny austriacki produkt z Karyntii)
Z owoców wycisnąć sok. Przelać do dużego garnka, dodać wodę, cukier, przyprawy* i esencję waniliową. Zamieszać, zagotować, zmniejszyć ogień na minimalny. Gotować dalej przez 2 godziny mieszająć aby cukier się nie przypalił. Po 2 godzinach dodać pół litra wina, dobrze wymieszać i gotować następną godzinę do uzyskania dość gęstego syropu. Lekko przestudzić, przelać przez sito do drugiego garnka, wlać rum, wymieszać. Przelać do sterylnej butelki.
* przyprawy można umieścić w lnianym woreczku lub torebce do parzenia herbaty. Nie będzie trzeba później przecedzać ponczu przez sito aby pozbyć się przypraw, wystarczy wyjąć torebkę cedzakiem.
Punsch to nic innego niż nasz swojski poncz: mieszanina soku owocowego, alkoholu (wody w wersji dla dzieci), herbaty, cukru i przypraw korzennych. Jak sama nazwa napitku mówi składników powinno być pięć bowiem nazwa punch to nic innego niż zangilszczone "panch" oznaczające cyfrę "5" w hindi.
Napój ten najlepszej opinii nie ma, w swej klasycznej formie jest zdradliwy, pod smakiem soczku kryje się dość duża ilość alkoholu a działanie odurzające odczuwalne jest szczególnie gdy pijemy podgrzany ponch w mroźny grudniowy wieczór na mieście. Jeden kubek i świat staje się baaardzo kolorowy i humor poprawia się nam od razu a miłe ciepło rozchodzi się po całym ciele. Kubeczek ponczu to nieodłączny element Adventmarkt czyli jarmarku adwentowego.
Przygotowanie ponczu przypomina bardziej warzenie czarodziejskiego eliksiru niż imprezowego mózgotrzepa: w garnku coś się pieni, pływają patyki, nasiona i cały czas trzeba płyn mieszać. No i opary potrafią nieźle odurzyć ;) Przednia zabawa!
Karin Punsch (przepis od kolegi)
12 pomarańczy
8 cytryn (daliśmy 5, bo dolewamy dość kwaśne wino)
1 kg cukru brązowego
1/2 litra wody
3 goździki
2 laseczki cynamonowej kory
2 opakowania gluehfix-u
3 nasionka kardamonu
2 łyżki stołowe esencji waniliowej
opcjonalnie 1/2 litra wina półwytrawnego czerwonego
1/2 litra rumu (u nas Stroh, lokalny austriacki produkt z Karyntii)
Z owoców wycisnąć sok. Przelać do dużego garnka, dodać wodę, cukier, przyprawy* i esencję waniliową. Zamieszać, zagotować, zmniejszyć ogień na minimalny. Gotować dalej przez 2 godziny mieszająć aby cukier się nie przypalił. Po 2 godzinach dodać pół litra wina, dobrze wymieszać i gotować następną godzinę do uzyskania dość gęstego syropu. Lekko przestudzić, przelać przez sito do drugiego garnka, wlać rum, wymieszać. Przelać do sterylnej butelki.
* przyprawy można umieścić w lnianym woreczku lub torebce do parzenia herbaty. Nie będzie trzeba później przecedzać ponczu przez sito aby pozbyć się przypraw, wystarczy wyjąć torebkę cedzakiem.
2013/11/26
projekt365: popłynęliśmy w strugach deszczu ...
Codzienne sprawy absorbują nas coraz bardziej, blog wydaje się mało ważny. Powoli zbliża się koniec roku, Adwent, imprezowy zawrót głowy i mały nawał okołokuchennej roboty. Najpierw ciacho na podwójne urodziny, potem imprezy firmowo-przedszkolne następnie akcja "W" i "1500 100 900" uszek oraz pierogów. Przygotowania czas więc zacząć dużo wcześniej, jak zawsze mając nadzieję, że to pomoże i nie skończy się jak co roku padem na pięknie zastawiony stół z siankiem pod obrusem.
Na 4 lub 5 tygodni przed Wigilią robię nadzienie na ciasteczka Mince Pies. Nowy litrowy słoik z bakaliową brejką ląduje na szafie, stary, zeszłoroczny czeka na swoją wielką chwilę kiedy nadzieję nim tegoroczne ciasteczka. Pół litra "zapasu" dojżewa sobie zaś w lodówce, na wszelki wypadek gdyby "staruszka" zabrakło podczas nadziewania ciastek.
Bazuje na przepisie Nigelli Lawson na Quincemeat z "How to be a Domestic Goddess" i Cranberry-studded mincemeat z "Nigella Christmas".
Przygotowuje:
50ml porto Ruby (czerwone, słodkie porto)
50g brązowego cukru trzcinowego
2 jabłka
100g rodzynek
100g koryntek
50g suszonych żurawin
sok z jednej pomarańczy
1 łyżkę stołową esencji waniliowej
1 łyżeczkę mielonego cynamonu
1 łyżeczkę mielonych goździków
25ml brandy / winiaku
Jabłka myję, obieram, pozbawiam gniazd nasiennych i zcieram na tarce o grubych oczkach.
W rondlu o grubym dnie stojącym na małym "ogniu" łączę porto z cukrem, mieszam aż do rozpuszczenia się cukru.
Wrzucam do rondla tarte jabłka.
Dodaje przyprawy korzenne, rodzynki, koryntki i suszone żurawiny oraz sok z jednej pomarańczy.
Duszę mieszaninę około 40 minut aż stanie się gęsta a bakalie wypiją większość płynu.
Zdejmuję z kuchenki rondel, przestudzam delikatnie, wlewam brandy, ekstrakt waniliowy, mieszam dobrze i nakładam do wyparzonych sloików.
Mieszanka spokojnie wytrzymuje przechowywanie przez rok w temperaturze pokojowej.
Na 4 lub 5 tygodni przed Wigilią robię nadzienie na ciasteczka Mince Pies. Nowy litrowy słoik z bakaliową brejką ląduje na szafie, stary, zeszłoroczny czeka na swoją wielką chwilę kiedy nadzieję nim tegoroczne ciasteczka. Pół litra "zapasu" dojżewa sobie zaś w lodówce, na wszelki wypadek gdyby "staruszka" zabrakło podczas nadziewania ciastek.
Bazuje na przepisie Nigelli Lawson na Quincemeat z "How to be a Domestic Goddess" i Cranberry-studded mincemeat z "Nigella Christmas".
Przygotowuje:
50ml porto Ruby (czerwone, słodkie porto)
50g brązowego cukru trzcinowego
2 jabłka
100g rodzynek
100g koryntek
50g suszonych żurawin
sok z jednej pomarańczy
1 łyżkę stołową esencji waniliowej
1 łyżeczkę mielonego cynamonu
1 łyżeczkę mielonych goździków
25ml brandy / winiaku
Jabłka myję, obieram, pozbawiam gniazd nasiennych i zcieram na tarce o grubych oczkach.
W rondlu o grubym dnie stojącym na małym "ogniu" łączę porto z cukrem, mieszam aż do rozpuszczenia się cukru.
Wrzucam do rondla tarte jabłka.
Dodaje przyprawy korzenne, rodzynki, koryntki i suszone żurawiny oraz sok z jednej pomarańczy.
Duszę mieszaninę około 40 minut aż stanie się gęsta a bakalie wypiją większość płynu.
Zdejmuję z kuchenki rondel, przestudzam delikatnie, wlewam brandy, ekstrakt waniliowy, mieszam dobrze i nakładam do wyparzonych sloików.
Mieszanka spokojnie wytrzymuje przechowywanie przez rok w temperaturze pokojowej.
2013/11/06
projekt365: Dzień Dobbbrrrrrrrrrrrrrr... (312ty)
Listopad się nam pokazał ze swej lepszej strony (zimno ale nie pada).
Mgła nad cmentarzem biała jak prześcieradło ducha.
2013/10/30
projekt365: morskie opowieści (dzień 305ty)
Na sofie swoje stanowisko mieli już: bandyci, pilicjanci, indianie, szeryf, strażacy, weterynarz, treser dzikich zwierząt, kosmonauci. Dziś zastałam na niej pirata:
Pirat pilnie studiował tajniki swego fachu, od czasu do czasu tylko sprawdzając czy na horyzoncie nie pojawi się królewski galeon...
2013/10/29
projekt365: szlajamy się (285 - 304)
Szybko, szybko zanim zniknie... łapiemy promyki słońca, szpileczki ciepła i staramy się aby jak najwięcej czasu spędzić w plenerze. Już dawno się tak nie "wywczasowaliśmy" jak w ostatnim czasie. Dwa weekendy z rzędu poza domem, no sukces jak cholera...
Dwa tygodnie temu "zaatakowaliśmy" lokalny "ośmiotysięcznik" czyli Annaberg, około 700-metrowe wzgórze na pn. Grazu. Celem głównym był znajdujący się na jego czubku zamek a właściwie ruiny zamku Goesting. Trasa na szczyt wiodła krętą, stromą ścieżką wśród wielobarwnych o tej porze roku buków, klonów i dzikich wiśni. Uzbrojeni w trekki i wałówkę ruszyliśmy w drogę, obawiając się trochę jak Tomek poradzi sobie ze szlakiem który musiał pokonać od początku do końca na własnych nogach. Dzwiganie 21 kg kloca nie wchodziło w grę...
Ha, ha, ha, święta naiwnośći!!! Nie dość, że dziecko pierwsze osiągnęło szczyt to jeszcze dokonało tego wylewając z siebie nieustanny potok słów bez śladu zadyszki. Młodość jest piękna... ech. Zamek został powitany chórem achów i ochów po czym nastąpił program obowiązkowy czyli: "jeśćpićsikać".
Następnie przeszliśmy do zwiedzania. My udaliśmy się w kierunku Kaplicy Św. Anny i wieży widokowej, dziecko zaś w kierunku knajpy na wursta i colę. Po trwających kilka minut twardych negocjacjach udało się nam naprowadzić syna na właściwą drogę. Galopem pokonał kręte i ciemne korytarze, zwiedził kaplicę po czym udał się na wieżę pokonując (nadal galopem) kilkadziesiąt pieruńsko stromych i wyszczerbionych drewnianych schodów. W podobnym tempie obejżał panoramę Grazu, majaczące na horyzoncie Alpy, wielobarwne jesienne lasy i zszedł na dół baszty. Ja za nim. Zeszłam, trochę na zawał, trochę na łeb na szyję.
Zamek od naszej ostatniej wizyty nie zmienił się prawie nic. Gdybyśmy nie wiedzieli, że obiekt ma właściciela to pomyślelibyśmy, że to bezpańska ruina. Trawa i krzaki zarastają dziedzińce, bluszcz niszczy elewacje, w zeszłym roku ktoś ukradł z niezabezpieczonej kaplicy krucyfiks. Jedynie ludzie prowadzący wyszynk jakoś dbają o swój kawałek baszty i muru zamkowego.
Generalnie zamek miał pecha do właścicieli. W całej swojej blisko tysiącletniej historii albo panowie na włościach nie mieli na niego pomysłu albo mieli pomysł ale czasu zabrakło bo się im zmarło. W XVI wieku z ważnej warowni broniącej granic Styrii przed Turkami i Węgrami zamek przekształcono w składnicę prochu (po pożarze Na Wzgórzu Zamkowym 1680 roku stwierdzono, że warto wybuchowe materiały wynieść poza mury masta). Potem było już tylko gorzej - zamczyska stały się "demode" więc arystokracja wyniosła się do pałaców. 10 lipca 1723 roku dopełnił się los średniowiecznej warowni - błyskawica trafiła w basztę prochową a siła eksplozji i pożar zmiotły ze szczytu wzgórza prawie cały zamek (ocalała jedynie Kaplica Św. Anny i donżon). Ostatni mieszkańcy opuścili Burg Goesting w 1790 roku i przenieśli się do rokokowego pałacu u podnóża wzgórza. Obrucony w ruinę zamek dewastowali kolejno poszukiwacze skarbów , siły natury oraz inżynierowie i architekci rozbudowujący w linię kolejową biegnącą doliną Mury. Do 1874 roku rozsypało się to co pozostało jeszcze z warowni.
Duch romantyzmu z modą na piesze wycieczki, ponure ruiny i malownicze krajobrazy który uratował tyle innych średniowiecznych zamków nie okazał się łaskawy dla Goesting. Aż do 1925 roku projekt odbudowy ruin pozostawał jedynie mżonką, zmieniło się to dzięki grupie zapaleńców z Fundacji Odbudowy Zamku. Wykupili oni na własność działkę z pozostałościami zamku i zabrali się za jego odbudowę. W kwietniu 1945 roku Burg Goesting stał się znów silnie uzbrojoną wartownią obsadzoną tym razem nie przez dzielnych rycerzy w lśniących zbrojach lecz przez Volkssturm. Miesiąc później Armia Czerwona zdobyła zamek a wybuch amunicji ponownie go zmiótł z powieszchni ziemi.
Patrząc na historię warowni to cud, że cokolwiek dziś jest do zwiedzania. A w piękne, słoneczne weekendy na Wzgórze Św. Anny i zamek Goesting płynie nieprzerwany strumień zwiedzających: emerytów, zakochanych, rodziców, przyjaciół, narzeczonych, znajomych.
Dwa tygodnie temu "zaatakowaliśmy" lokalny "ośmiotysięcznik" czyli Annaberg, około 700-metrowe wzgórze na pn. Grazu. Celem głównym był znajdujący się na jego czubku zamek a właściwie ruiny zamku Goesting. Trasa na szczyt wiodła krętą, stromą ścieżką wśród wielobarwnych o tej porze roku buków, klonów i dzikich wiśni. Uzbrojeni w trekki i wałówkę ruszyliśmy w drogę, obawiając się trochę jak Tomek poradzi sobie ze szlakiem który musiał pokonać od początku do końca na własnych nogach. Dzwiganie 21 kg kloca nie wchodziło w grę...
Ha, ha, ha, święta naiwnośći!!! Nie dość, że dziecko pierwsze osiągnęło szczyt to jeszcze dokonało tego wylewając z siebie nieustanny potok słów bez śladu zadyszki. Młodość jest piękna... ech. Zamek został powitany chórem achów i ochów po czym nastąpił program obowiązkowy czyli: "jeśćpićsikać".
Następnie przeszliśmy do zwiedzania. My udaliśmy się w kierunku Kaplicy Św. Anny i wieży widokowej, dziecko zaś w kierunku knajpy na wursta i colę. Po trwających kilka minut twardych negocjacjach udało się nam naprowadzić syna na właściwą drogę. Galopem pokonał kręte i ciemne korytarze, zwiedził kaplicę po czym udał się na wieżę pokonując (nadal galopem) kilkadziesiąt pieruńsko stromych i wyszczerbionych drewnianych schodów. W podobnym tempie obejżał panoramę Grazu, majaczące na horyzoncie Alpy, wielobarwne jesienne lasy i zszedł na dół baszty. Ja za nim. Zeszłam, trochę na zawał, trochę na łeb na szyję.
Zamek od naszej ostatniej wizyty nie zmienił się prawie nic. Gdybyśmy nie wiedzieli, że obiekt ma właściciela to pomyślelibyśmy, że to bezpańska ruina. Trawa i krzaki zarastają dziedzińce, bluszcz niszczy elewacje, w zeszłym roku ktoś ukradł z niezabezpieczonej kaplicy krucyfiks. Jedynie ludzie prowadzący wyszynk jakoś dbają o swój kawałek baszty i muru zamkowego.
Generalnie zamek miał pecha do właścicieli. W całej swojej blisko tysiącletniej historii albo panowie na włościach nie mieli na niego pomysłu albo mieli pomysł ale czasu zabrakło bo się im zmarło. W XVI wieku z ważnej warowni broniącej granic Styrii przed Turkami i Węgrami zamek przekształcono w składnicę prochu (po pożarze Na Wzgórzu Zamkowym 1680 roku stwierdzono, że warto wybuchowe materiały wynieść poza mury masta). Potem było już tylko gorzej - zamczyska stały się "demode" więc arystokracja wyniosła się do pałaców. 10 lipca 1723 roku dopełnił się los średniowiecznej warowni - błyskawica trafiła w basztę prochową a siła eksplozji i pożar zmiotły ze szczytu wzgórza prawie cały zamek (ocalała jedynie Kaplica Św. Anny i donżon). Ostatni mieszkańcy opuścili Burg Goesting w 1790 roku i przenieśli się do rokokowego pałacu u podnóża wzgórza. Obrucony w ruinę zamek dewastowali kolejno poszukiwacze skarbów , siły natury oraz inżynierowie i architekci rozbudowujący w linię kolejową biegnącą doliną Mury. Do 1874 roku rozsypało się to co pozostało jeszcze z warowni.
Duch romantyzmu z modą na piesze wycieczki, ponure ruiny i malownicze krajobrazy który uratował tyle innych średniowiecznych zamków nie okazał się łaskawy dla Goesting. Aż do 1925 roku projekt odbudowy ruin pozostawał jedynie mżonką, zmieniło się to dzięki grupie zapaleńców z Fundacji Odbudowy Zamku. Wykupili oni na własność działkę z pozostałościami zamku i zabrali się za jego odbudowę. W kwietniu 1945 roku Burg Goesting stał się znów silnie uzbrojoną wartownią obsadzoną tym razem nie przez dzielnych rycerzy w lśniących zbrojach lecz przez Volkssturm. Miesiąc później Armia Czerwona zdobyła zamek a wybuch amunicji ponownie go zmiótł z powieszchni ziemi.
Patrząc na historię warowni to cud, że cokolwiek dziś jest do zwiedzania. A w piękne, słoneczne weekendy na Wzgórze Św. Anny i zamek Goesting płynie nieprzerwany strumień zwiedzających: emerytów, zakochanych, rodziców, przyjaciół, narzeczonych, znajomych.
2013/10/09
projekt365: Lalka się rodzi (dnia 284go)
Rodzi się odrobinę w bólach, bo drut na armaturę (wewnętrzną konstrukcję) strasznie twardy był, ostatni raz styk z rzeźbiarstwem to miałam jakieś "naście" a nawet "dzieści" lat temu i paluszki musiały sobie przypomnieć co i jak się robi z glinką.
Osóbka jeszce nie ma wybranej osobowości, imienia ani ubrania. Nawet do końca nie jestem pewna czy będzie to "zwykła" lalka artystyczna (OOAK doll) czy może marionetka (jak namawia mnie synek).
Narazie schnie polimerowa glinka FimoAir. Następnym krokiem będzie gruntowanie, malowanie i lakierowanie. Potem czeka mnie peruka i fryz oraz szycie ubrań :)
Osóbka jeszce nie ma wybranej osobowości, imienia ani ubrania. Nawet do końca nie jestem pewna czy będzie to "zwykła" lalka artystyczna (OOAK doll) czy może marionetka (jak namawia mnie synek).
Narazie schnie polimerowa glinka FimoAir. Następnym krokiem będzie gruntowanie, malowanie i lakierowanie. Potem czeka mnie peruka i fryz oraz szycie ubrań :)
2013/10/08
projekt365: zielono mi (283)
Czosnek - moja miłość. To nic, że człowiek "zionie" na współobywateli siarkowym smrodkiem, to nic, że wątroba czasem strajkuje a nawet próbuje wyjść na znak protestu... Z czosnku nie potrafię i nie chcę zrezygnować. Szczególnie w ponure jesienne i zimowe popołudnia aromat czosnku rozgrzewa mnie i zapowiada ucztę dla podniebienia.
Dziś Moja Ukochana Przyprawa występuje z doborowym towarzystwie szpinaku (jaka z nich udana para), soli i masła. Jeszcze ciepła micha:
Dziś Moja Ukochana Przyprawa występuje z doborowym towarzystwie szpinaku (jaka z nich udana para), soli i masła. Jeszcze ciepła micha:
Aby nie "zabić" czosnku wrzucam go do duszonego na maśle szpinaku dosłownie na minutę przed końcem gotowania. Czasem gdy mam ochotę na ekstremalne doznania smakowe do gotowej, gorącej potrawy w misce dodaję swojskorobne masło czosnkowe.
2013/10/07
projekt365: szaro-buro i smarkato (279-282)
Za oknem mgła, mżawka, świata nie widać zza burej zasłony... Szara jesień. Sezon przeziębień czas zacząć.
Aby osłodzić sobie życie wybraliśmy się do fabryki czekolady. O tym, że dotarliśmy na miejsce poinformował nas zapach - ciężki, ciepły, kakaowy aromat wymieszany z mgłą wiszącą nas senną wiejską kotlinką. Młody trzymany przez całą drogę w niepewności co do celu podróży nie mógł uwierzyć własnemu nosowi. Czekolada!
W środku niepozornego budyneczku wzdłuż magazynów i linii produkcyjnej wije się ścieżka z milionami rodzajami czekolady, od jej pierwotnej formy ziarna kakaowca, przez 100 procentowe kuwertury i czekolady, po nadziewane batony, pitne czekolady w proszku czy pralinki. Istne cuda w gębie!
Firma robi czekolady słone, słodkie, kwaśne, gorzkie, pikantne... chyba we wszystkich możliwych smakach Świata. Nam najbardziej zasmakowały te ciemne, ze 100 procentową gorzką czekoladą na czele. Co ciekawe ten pyszny smak to zasługa tylko 4 (sic!) składników: masy kakaowej, masła kakaowego, cukru trzcinowego i soli. Producent chwali się, że wszystkie składniki są Eco/Bio i Fair Trade. Nawet opakowania są certyfikowane jako ekologiczne i biodegradowalne.
Mitzi Blue czyli czekoladowe koła, produkt zainspirowany pięknym błękitnym MG kupionym przez właściciela fabryki, autko stoi sobie w szklanej gablocie przy wejsciu :)
Fabryka mieści się w sennym Bergl koło Riegersburg, a trasa wycieczkowa nosi dumną nazwę Schoco-Laden-Theater / Choco Shop Theatre. Obok mieści się także ekorestauracja i ekofarma z której pochodzą produkty używane później w fabryce i restauracji (farma to powiększone stare gospodarstwo rodziców właściciela). Na zgubę wszystkich odwiedzających na terenie manufaktury znajduje się także sklep ;)
Aby osłodzić sobie życie wybraliśmy się do fabryki czekolady. O tym, że dotarliśmy na miejsce poinformował nas zapach - ciężki, ciepły, kakaowy aromat wymieszany z mgłą wiszącą nas senną wiejską kotlinką. Młody trzymany przez całą drogę w niepewności co do celu podróży nie mógł uwierzyć własnemu nosowi. Czekolada!
W środku niepozornego budyneczku wzdłuż magazynów i linii produkcyjnej wije się ścieżka z milionami rodzajami czekolady, od jej pierwotnej formy ziarna kakaowca, przez 100 procentowe kuwertury i czekolady, po nadziewane batony, pitne czekolady w proszku czy pralinki. Istne cuda w gębie!
Firma robi czekolady słone, słodkie, kwaśne, gorzkie, pikantne... chyba we wszystkich możliwych smakach Świata. Nam najbardziej zasmakowały te ciemne, ze 100 procentową gorzką czekoladą na czele. Co ciekawe ten pyszny smak to zasługa tylko 4 (sic!) składników: masy kakaowej, masła kakaowego, cukru trzcinowego i soli. Producent chwali się, że wszystkie składniki są Eco/Bio i Fair Trade. Nawet opakowania są certyfikowane jako ekologiczne i biodegradowalne.
Mitzi Blue czyli czekoladowe koła, produkt zainspirowany pięknym błękitnym MG kupionym przez właściciela fabryki, autko stoi sobie w szklanej gablocie przy wejsciu :)
Fabryka mieści się w sennym Bergl koło Riegersburg, a trasa wycieczkowa nosi dumną nazwę Schoco-Laden-Theater / Choco Shop Theatre. Obok mieści się także ekorestauracja i ekofarma z której pochodzą produkty używane później w fabryce i restauracji (farma to powiększone stare gospodarstwo rodziców właściciela). Na zgubę wszystkich odwiedzających na terenie manufaktury znajduje się także sklep ;)
2013/10/03
projekt365: koniec i początek (264 - 278)
Skończyliśmy remont.
Tak na 99 procent. Nowa szafka w kuchni ustawiona na swoim miejscu zgodnie z planami i renderem, stół przesunięty. Jedyna rzecz która nam została do zrobienia to wymiana lampy. To jest ten nieszczęsny 1 procent którego brak do szczęścia i ostatecznego triumfu nad materią mieszkaniową.
Zaczęła się jesień. Ta kalendarzowa, pogodowa i ta zwyczajowa. Styryjskie dożynki zaliczone, dzikie wino poczerwieniało a kasztanowce bombardują przechodniów. Czekamy na pierwsze przymrozki.
Co mnie niezmiernie dziwi jak co roku zaczęła się także przedświąteczna gorączka wystawowo-zakupowa. Dokładnie od 1go października mamy już pierwsze witryny zdobne w choinkowe wieńce i kolorowe bombki. Nie ogarniam...
Tak na 99 procent. Nowa szafka w kuchni ustawiona na swoim miejscu zgodnie z planami i renderem, stół przesunięty. Jedyna rzecz która nam została do zrobienia to wymiana lampy. To jest ten nieszczęsny 1 procent którego brak do szczęścia i ostatecznego triumfu nad materią mieszkaniową.
Zaczęła się jesień. Ta kalendarzowa, pogodowa i ta zwyczajowa. Styryjskie dożynki zaliczone, dzikie wino poczerwieniało a kasztanowce bombardują przechodniów. Czekamy na pierwsze przymrozki.
Co mnie niezmiernie dziwi jak co roku zaczęła się także przedświąteczna gorączka wystawowo-zakupowa. Dokładnie od 1go października mamy już pierwsze witryny zdobne w choinkowe wieńce i kolorowe bombki. Nie ogarniam...
2013/09/18
projekt365: stare śmieci (dzień 263)
Po paruletniej (sic!) przerwie się człowiek przeprosił z modelingiem 3D.
Oj, sklerozja straszna rzecz a i paluszki zesztywniały, mózg zwapniał wiec ciężko było, oj ciężko ale się udało :)
Stare meble szczęśliwie mogą zostać zastąpione czymś co bardziej odpowiada naszym gustom a że kuchnia ciasna to trzeba było sprawdzić czy się aby nowe meble pomieszczą. Wygląda na to, że się wszystko uda :)
Oj, sklerozja straszna rzecz a i paluszki zesztywniały, mózg zwapniał wiec ciężko było, oj ciężko ale się udało :)
Rendering wykonany w programie SweetHome 3D (program na licencji freeware) |
2013/09/17
projekt365: Ciasto marchewkowe (dzień 262)
Leje, termometr od rana wskazuje 13 stopni i ani myśli drgnąć. Jesień przyszła z przytupem i odrazu roztoczyła pełnię swych "uroków". W taki zapyziały dzień jak dziś humor poprawia świetnie ciasto pełne bakali, czekolady i aromatycznych przypraw. Już od chwili gdy wyrośnie w piekarniku czaruje swoim zapachem. Tego mi dziś potrzeba.
Ciasto marchewkowe
wg. książki James Martin "Desserts" z moimi zmianami
200g marchewek (obranych i drobno utartych)
175g drobnego cukru brązowego
3 średnie jajka (lub 2 duże)
150g oleju
200g mąki + 1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej
5 łyżek stołowych kakao
100g rodzynek
50g suszonych wiśni
1 łyżka stołowa rumu
Nagrzej piekarnik do temp. 190 stopni.
Okrągłą rozpinaną formę o średnicy 26 cm nasmaruj tłuszczem i wyłóż papierem pergaminowym.
W misce zmieszaj cukier, jajka i olej mikserem ręcznym aż do uzyskania jednolitej masy. Przesiej do niej mąkę z proszkiem do pieczenia, kakao i sodę. Dodaj przyprawy, bakalie oraz tartą marchewkę. Delikatnie wymieszaj wszystko i przełóż do formy.
Wstaw do piekarnika i piecz 40-45 minut (ciasto powinno być sprężyste, po naciśnięciu palcem ciasta nie powinno być dziury). Wystudź na kratce.
James Martin poleca posmarować ciasto masą zrobioną z 250g mascarpone, 250ml śmietanki kremówki i 2 łyżek stołowych cukru pudru. Ja polałam ciasto czekoladą (100g kuwertury z ciemnej czekolady rozpuszczonej w kąpieli wodnej).
Niestety u nas w domu na specjalne względy mogą liczyć jedynie torty czekoladowe, murzynki, brownies, ciasteczka z czekoladą i im podobne. Nie pozostało mi nic innego jak zczekoladowić poczciwe ciasto marchewkowe ;)
Ciasto marchewkowe
wg. książki James Martin "Desserts" z moimi zmianami
200g marchewek (obranych i drobno utartych)
175g drobnego cukru brązowego
3 średnie jajka (lub 2 duże)
150g oleju
200g mąki + 1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej
5 łyżek stołowych kakao
100g rodzynek
50g suszonych wiśni
1 łyżka stołowa rumu
Nagrzej piekarnik do temp. 190 stopni.
Okrągłą rozpinaną formę o średnicy 26 cm nasmaruj tłuszczem i wyłóż papierem pergaminowym.
W misce zmieszaj cukier, jajka i olej mikserem ręcznym aż do uzyskania jednolitej masy. Przesiej do niej mąkę z proszkiem do pieczenia, kakao i sodę. Dodaj przyprawy, bakalie oraz tartą marchewkę. Delikatnie wymieszaj wszystko i przełóż do formy.
Wstaw do piekarnika i piecz 40-45 minut (ciasto powinno być sprężyste, po naciśnięciu palcem ciasta nie powinno być dziury). Wystudź na kratce.
James Martin poleca posmarować ciasto masą zrobioną z 250g mascarpone, 250ml śmietanki kremówki i 2 łyżek stołowych cukru pudru. Ja polałam ciasto czekoladą (100g kuwertury z ciemnej czekolady rozpuszczonej w kąpieli wodnej).
Niestety u nas w domu na specjalne względy mogą liczyć jedynie torty czekoladowe, murzynki, brownies, ciasteczka z czekoladą i im podobne. Nie pozostało mi nic innego jak zczekoladowić poczciwe ciasto marchewkowe ;)
2013/09/16
projekt365: Kuchnia odzyskana! (257 - 261)
Dziś wielki dzień: Kuchnia obrana z folii, gazet i umyta. Tadam! Pierwszy normalny obiad ugotowany. Część wyposażenia wciąż kisi się w kartonach ale przy okazji rozpakowywania udało mi się dotrzeć do łupów z wakacji:
Z nadmorskich krain przybyły: obrusik w paski, miska drewniana, cynowa patera i 2 Delfty. Misę, łyżkeczkę,obrusik i paterę odkopałam na strychu domu rodzinnego, ceramika to pilnie poszukiwane na Jarmarku Dominikańskim niebieskie elementy zastawy stołowej.
Z nadmorskich krain przybyły: obrusik w paski, miska drewniana, cynowa patera i 2 Delfty. Misę, łyżkeczkę,obrusik i paterę odkopałam na strychu domu rodzinnego, ceramika to pilnie poszukiwane na Jarmarku Dominikańskim niebieskie elementy zastawy stołowej.
2013/09/11
projekt365: A gdy remont się skończy... (dzień 248-256ty)
Tak sobie obiecujemy, że jak się to wszystko skończy to się upijemy i zabalujemy (albo co bardziej prawdopodobne padniemy na ryja i nie wstaniemy przez 3 dni).
Narazie końca nie widać.
W przerwach między nałożeniem kolejnej pacyny gipsu i zeskrobaniem kolejnego "purchla" ze ściany zdążyliśmy nawet domyć, wyekwipować i wysłać dziecko do przedszkola. Dziecko już trzeci dzień wraca zadowolone, tegoroczny temat przewodni nauczania pt. "Las i ekologia" strasznie mu podszedł i w związku z tym syn już 3 dzień znosi do domu liście i patyki. Trzeba było więc jakoś tą rosnącą kolekcję uporządkować i wymyślić przy okazji jakieś zajęcia ogólnorozwojowe.
Najpierw było dokładne oglądanie okazów i opowiadanie czym się od siebie różnią, jakie mają kształty i wielkości. Później Tomasz musiał dokładnie odrysować każdy liść zwracając uwagę na jego cechy charakterystyczne, poprawić błędy i dorysować szczegóły. Na końcu przyszła pora na nauczenie się słówek (nazwy drzew po niemiecku) i zapisanie ich na kartce.
Ma to być zaczątek albumu, przed nami wyprawa po liście dębu, kasztanowca, platana, jarzębiny i co tam nam jeszcze w ręce wpadnie.
Narazie końca nie widać.
W przerwach między nałożeniem kolejnej pacyny gipsu i zeskrobaniem kolejnego "purchla" ze ściany zdążyliśmy nawet domyć, wyekwipować i wysłać dziecko do przedszkola. Dziecko już trzeci dzień wraca zadowolone, tegoroczny temat przewodni nauczania pt. "Las i ekologia" strasznie mu podszedł i w związku z tym syn już 3 dzień znosi do domu liście i patyki. Trzeba było więc jakoś tą rosnącą kolekcję uporządkować i wymyślić przy okazji jakieś zajęcia ogólnorozwojowe.
Najpierw było dokładne oglądanie okazów i opowiadanie czym się od siebie różnią, jakie mają kształty i wielkości. Później Tomasz musiał dokładnie odrysować każdy liść zwracając uwagę na jego cechy charakterystyczne, poprawić błędy i dorysować szczegóły. Na końcu przyszła pora na nauczenie się słówek (nazwy drzew po niemiecku) i zapisanie ich na kartce.
Ma to być zaczątek albumu, przed nami wyprawa po liście dębu, kasztanowca, platana, jarzębiny i co tam nam jeszcze w ręce wpadnie.
2013/09/05
projekt365: figa nie kucharzenie... (dzień 246 & 247)
Remont nam przystanął na chwilkę a to z tego powodu, że musieliśmy ogarnąć jakoś resztę mieszkania na Bardzo Ważną Wizytę Bardzo Ważnej Osoby. Wizyta się odbyła w miłej atmosferze, wynika z niej, że namy gdzie mieszkać przez następne parę lat. Uffff...
Praktycznie od wczoraj nie mamy kuchni, rozbieramy wszystko po kawałeczku aż do gołych ścian. W związku z tym:
- czuję się jak bez ręki (kuchenka i piekarnik przysłonięte folią czyli nie można ich używać).
-nic nie mogę znaleźć, bo tak zmyślnie popakowałam gary, przyprawy i składniki że się pogubiłam w morzu kartonów.
- ograniczam się do tworzenia potraw z paczek wyciągniętych naprędce z lodówki.
Kurde! Lepiej znosiłam odcięcie od netu niż od kuchni...
Praktycznie od wczoraj nie mamy kuchni, rozbieramy wszystko po kawałeczku aż do gołych ścian. W związku z tym:
- czuję się jak bez ręki (kuchenka i piekarnik przysłonięte folią czyli nie można ich używać).
-nic nie mogę znaleźć, bo tak zmyślnie popakowałam gary, przyprawy i składniki że się pogubiłam w morzu kartonów.
- ograniczam się do tworzenia potraw z paczek wyciągniętych naprędce z lodówki.
Brunch: 3 paczki [rukola+szynka szwarcwaldzka+figi]
Kurde! Lepiej znosiłam odcięcie od netu niż od kuchni...
2013/09/03
projekt365: remont czyli REMAMENT! (227 - 245ty dzień)
Aby się nam do końca nie poprzewracało w głowie od tych wakacji to zafundowaliśmy sobie remoncik mieszkanka czyli niespodziane czarne dziury w ścianach, rozbryzgi farby, wyższą szkołę jazdy na miotle oraz motanie mumii za pomocą tąśmy maskującej. Wszystkie te atrakcje okraszone zostały jeszcze odcięciem od netu a wiadomo, że w dzisiejszym świecie bez internetu jak bez ręki, nogi i przynajmniej jednego płuca czyli kalectwo, płacz, łzy i zgrzytanie zębami.
Szczęśliwie ten najczarniejszy okres mamy już za sobą, router stoi, kable rozprowadzone, firanki wiszą czyli jest domowo i swojsko.
Została nam "jedynie" kuchnia (i balkon)...
Najważniejszą zmianą wynikającą z remontowego armagedonu jest skupienie wszelkich dziecięcych książek, gier i zabawek w jednym miejscu czyli utworzenie Wyłącznie Tomczanego Kąta w mieszkaniu:
Szczęśliwie ten najczarniejszy okres mamy już za sobą, router stoi, kable rozprowadzone, firanki wiszą czyli jest domowo i swojsko.
Została nam "jedynie" kuchnia (i balkon)...
Najważniejszą zmianą wynikającą z remontowego armagedonu jest skupienie wszelkich dziecięcych książek, gier i zabawek w jednym miejscu czyli utworzenie Wyłącznie Tomczanego Kąta w mieszkaniu:
2013/08/06
mmmmm... wakacje!
Gdynia nasza kochana powitała nas gorącym piaskiem, błękitnym niebem i ciepłą wodą. Normalnie jak Miami Beach :)
2013/07/24
projekt365: 3...2...1...
Pomiędzy 204tym a 226tym dniem tego roku nie ma mnie,
osiągam odmienne stany świadomości w oparach jodu i soli morskiej,
wracam na (małej) ojczyzny łono,
czuje we włosach wiatr od morza...
2013/07/23
projekt365: jak zostawić w lodówce tylko światło (dzień 203ci)
Wakacje się zbliżają ogromnymi krokami, trzeba posprzątać lodówkę przed wyjazdem więc obiad dzisiejszy powstał z tzw. "resztek" lepiej lub gorzej pasujących do siebie: 2 smętnych kurzych biustów, ostatniego serka koziego, garstki świeżego tymianku i ostatnich plastrów szynki dojrzewającej.
Piersi kurze faszerowane kozim serem i tymiankiem
porcja dla 2 osób
2 piersi kurze
150 g serka koziego (np. twarożek kozi Chavroux)
1 łyżka stołowa świeżego tymianku
2 płaty szynki dojrzewającej (parmeńska, szwarcwaldzka) lub bekonu
sól
pieprz
marynata do mięsa:
czosnek granulowany
chilli w proszku
pieprz
słodka papryka w proszku
odrobina wody do namoczenia przypraw
oliwa z oliwek
Piersi kurze umyć, oczyścić z błonek i żyłek, oddzielić "polędwiczki".
Ułożyć płasko na desce, grubszą część piersi przekroić na pół (ale nie do końca) tak aby uzyskać płat mięsa jednakowej grubości.
W szklanej lub ceramicznej misce wymieszać wszystkie składniki marynaty, włożyć do niej piersi i zostawić w lodówce na minimum 3 godziny.
Piekarnik rozgrzać do temperatury 250 stopni.
Na desce ułożyć płat szynki dojrzewającej lub bekonu. Wyjąc pierś z marynaty i ułożyć płasko na szynce/bekonie. Powieszchnie piersi posmarować twarożkiem kozim i posypać przyprawami. Delikatnie zwinąć wszystko w rulon, brzegi złączyć wykałaczkami aby roladka się nie rozwijała.
Gotowe piersi ułożyć (wykałaczkami i złączeniem do dołu) na blasze do pieczenia wyłożonej papierem pergaminowym, włożyć do piekarnika i piec 15 minut.
Piersi podawać z sałatką, pokrojone w plasterki.
Smacznego!
Piersi kurze faszerowane kozim serem i tymiankiem
porcja dla 2 osób
2 piersi kurze
150 g serka koziego (np. twarożek kozi Chavroux)
1 łyżka stołowa świeżego tymianku
2 płaty szynki dojrzewającej (parmeńska, szwarcwaldzka) lub bekonu
sól
pieprz
marynata do mięsa:
czosnek granulowany
chilli w proszku
pieprz
słodka papryka w proszku
odrobina wody do namoczenia przypraw
oliwa z oliwek
Piersi kurze umyć, oczyścić z błonek i żyłek, oddzielić "polędwiczki".
Ułożyć płasko na desce, grubszą część piersi przekroić na pół (ale nie do końca) tak aby uzyskać płat mięsa jednakowej grubości.
W szklanej lub ceramicznej misce wymieszać wszystkie składniki marynaty, włożyć do niej piersi i zostawić w lodówce na minimum 3 godziny.
Piekarnik rozgrzać do temperatury 250 stopni.
Na desce ułożyć płat szynki dojrzewającej lub bekonu. Wyjąc pierś z marynaty i ułożyć płasko na szynce/bekonie. Powieszchnie piersi posmarować twarożkiem kozim i posypać przyprawami. Delikatnie zwinąć wszystko w rulon, brzegi złączyć wykałaczkami aby roladka się nie rozwijała.
Gotowe piersi ułożyć (wykałaczkami i złączeniem do dołu) na blasze do pieczenia wyłożonej papierem pergaminowym, włożyć do piekarnika i piec 15 minut.
Piersi podawać z sałatką, pokrojone w plasterki.
Smacznego!
2013/07/22
2013/07/20
projekt365: projekt "Hamburger" (dzień 200ny)
Mamy to nieszczęście, że nasz dom sąsiaduje z Maćdonaldem i praktycznie codziennie dwa złote łuki oraz aromat świeżych frytek mami moje dziecko. Na nic zdaje się tłumaczenie, że to bar dla podróżnych ("Popatrz synku oni tu autami podjechali..."), że w domu mamy przecież frytki więc po co kupować następne, po prostu Korporacja Fastfoodowa dosypuje do żarcia jakieś tajemnicze środki chemiczne rzucające się na głowę i kubki smakowe (szczególnie dziecięce) i tyle.
Zmuszona jękami wyprodukowałam więc na lunch produkt (prawie) identyczny z orginalnym:
1 burger z wołowiny (mielone mięso wołowe+jogurt+przyprawy: pieprz, papryka słodka i ostra, czosnek granulowany)
Mięso zostało wymieszane z jogurtem (300 g mięsa i 3 łyżki stołowe jogurtu) oraz przyprawami i odstawione do lodówki na 6 godzin. Po tym czasie ulepiłam z mięsa 6 okrągłych placków, ułożyłam je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i piekłam 20 minut w piekarniku nagrzanym do temp. 250 stopni.
dodatki:
1 bułka, przekrojona na pół
1 liść sałaty
1 plaster pomidora
1/2 plastra sera żółtego
1 łyżeczka musztardy sarepskiej
Na minutę przed końcem pieczenia burgerów ułożyłam bułkę przecięciem do dołu na gorącej blasze aby się zrumieniła. Na burgera położyłam ser żółty. Następnie wyjełam bułkę na talerz, posmarowałam musztardą i układałam na niej kolejno: sałatę, burgera z roztopionym na wieszchu serem, pomidora, drugą połowę bułki.
Dziecko spożyło burgera a la americana skleconego według powyższego przepisu, matka zadowoliła się gołym burgerem i sałatką pomidorową z sosem vinegret.
Zmuszona jękami wyprodukowałam więc na lunch produkt (prawie) identyczny z orginalnym:
1 burger z wołowiny (mielone mięso wołowe+jogurt+przyprawy: pieprz, papryka słodka i ostra, czosnek granulowany)
Mięso zostało wymieszane z jogurtem (300 g mięsa i 3 łyżki stołowe jogurtu) oraz przyprawami i odstawione do lodówki na 6 godzin. Po tym czasie ulepiłam z mięsa 6 okrągłych placków, ułożyłam je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i piekłam 20 minut w piekarniku nagrzanym do temp. 250 stopni.
dodatki:
1 bułka, przekrojona na pół
1 liść sałaty
1 plaster pomidora
1/2 plastra sera żółtego
1 łyżeczka musztardy sarepskiej
Na minutę przed końcem pieczenia burgerów ułożyłam bułkę przecięciem do dołu na gorącej blasze aby się zrumieniła. Na burgera położyłam ser żółty. Następnie wyjełam bułkę na talerz, posmarowałam musztardą i układałam na niej kolejno: sałatę, burgera z roztopionym na wieszchu serem, pomidora, drugą połowę bułki.
Dziecko spożyło burgera a la americana skleconego według powyższego przepisu, matka zadowoliła się gołym burgerem i sałatką pomidorową z sosem vinegret.
2013/07/19
projekt365: kolorowe śniadanie (dzień 199)
Dzisiejsze śniadanie wymyślił syn podczas wczorajszych zakupów. Gdy kupiłam już pomidory stwierdził, że do nich najlepiej pasuje grecki ser no i oczywiście oliwki. I tak narodził się autorski przepis Tomka na sałatkę grecką:
pomidory mini San Marzano (małe owalne)
+
opakowanie greckiego sera koziego
+
oliwki czarne
+
sos (ocet winny+miód+pieprz+oliwa z oliwek)
2013/07/18
projekt365: dzień 197 & 198
Wczorajszy obiad czyli pochwała prostoty w upalny dzień: Fasolka szparagowa z wody i masełko na okrasę. Obiad w 12 minut.
2013/07/16
2013/07/15
2013/07/14
projekt365: matma na wesoło (dzień 194ty)
Swojskorobnych zabawek ciąg dalszy: Cyferki do ćwiczeń matematycznych z Lego. Wiedza wchodzi zaskakująco łatwo, zdecydowanie dziecko ma to po Tatusiu ;)
2013/07/13
projekt365: zabawka z okrawka (dzień 192&193)
Apetyt rośnie w miarę jedzenia... po aparacie fotograficznym przyszła Tomkowi ochota na posiadanie komórki. Naturalnie telefon miał być w 2 egzemplarzach - dla Kota też, w końcu z najlepszym przyjacielem trzeba mieć stały kontakt ;)
Telefony wykonane są ze skrawków starego kartonu.
Telefony wykonane są ze skrawków starego kartonu.
2013/07/11
projekt365: lekki obiadek na upalny 191 dzień
Quiche z wędzonym łososiem i koperkiem
ciasto:
60 g zimnego masła
125 g mąki (u mnie orkiszowa)
3 łyżeczki stołowe lodowatej wody
szczypta soli
100 g łososia wędzonego
200 g creme fraiche
3 łyżki stołowe siekanego świeżego koperku
1 jajko
chilli w proszku
pieprz
Piekarnik nagrzać do temperatury 200 stopni C.
Masło pokroić w kostkę, wrzucić do miski.
Wsypać mąkę i sól, całość szybko przesiekać razem z masłem tak aby ciasto uzyskało konsystencję "mokrego piachu".
Wlać lodowatą wodę i szybko (aby nie rozpuścić masła ciepłem rąk) wyrobić ciasto na jednolitą masę. Ciasto lekko spłaszczyć, owinąć folią spożywczą i wstawić do lodówki na minimum 30 minut.
Blat obficie opruszyć mąką i rozwałkować ciasto na grubość ok. 2 mm.
Ciasto delikatnie włożyć do formy, docisnąć, odkroić nadmiar ciasta wystający poza brzegi formy. Na wieszch nałożyć papier pergaminowy, nasypać ziaren fasoli lub kulek ceramicznych aby ciasto nie unosiło się w trakcie pieczenia.
Wylepioną ciastem blachę wstawić do nagrzanego piekarnika na 12 - 15 minut.
Podpieczony spód tarty wyjąć z piekarnika, zmniejszyć temperaturę do 180 stopni.
Śmietanę wyłożyć do miski, wbić jajko, dodać koperek i przyprawy, wymieszać, wylać na podpieczony spód tarty. Na wieszch położyć kawałki łososia wędzonego.
Tartę wstawić do piekarnika, piec 25 minut.
Po upieczeniu lekko wystudzić na kratce.
2013/07/10
projekt365: dzień 190ty
Niechciany stary karton, dwa flamastry, trochę kleju, nożyczki i nożyk introligatorski oraz 2 duże i 2 małe rączki i z tego wszystkiego mamy makulaturowe zabawki. Mama rysuje a syn projektuje podpowiadając niektóre rozwiązania techniczne niezwykle użyteczne w zabawie.
Tak powstał aparat fotograficzny z "okienkiem" do kadrowania:
Tak powstał aparat fotograficzny z "okienkiem" do kadrowania:
Całość wykonana jest z 6 warstw tektury falistej będącej odpadem po przesyłce pocztowej (3 warstwy tektury na body i 3 warstwy na obiektyw). Rysunek robiony był "z głowy" a opisy ze zdjęcia w Google Image które najbardziej spodobało się Tomkowi.
2013/07/09
projekt365: szaleństwo książkowe (dzień 189ty)
Obrastamy w książki w tempie astronomicznym. Półki powoli zapełniają się nowymi pozycjami, wybór literatury jak najbardziej ambitny: słowniki, encyklopedie, publikacje popularno-naukowe i podręczniki z dziedziny mechaniki... wszystko dla dzieci w wieku 4-6 lat.
Naszym najnowszym nabytkiem jest "Discovering King's Cross" Panów Dana Cruickshank-a i Michael-a Palin-a (tak, tego z grupy "Monthy Python"), zabawna książeczka o architekturze, pociągach i historii czyli o tym wszystkim co my i nasz syn kochamy.
Książka to "pop-up" i zawiera jeden, duży element przestrzenny (hala dworca King's Cross) który "wyskakuje" ze strony gdy przewraca się kartki. Pozostałe strony zawierają "okienka" w których ukryte są ciekawostki, fakty historyczne i dane techniczne. Mamy opis czasów wiktoriańskich i krótką historię kolei na Wyspach, portrety najsłynniejszych brytyjskich lokomotyw oraz barwny opis życia codziennego londyńczyków.
Ilustracje mają w sobie dużą dawkę surrealistycznego humoru (możemy na nich znaleźć słonie prowadzone na stację, latającego szkota lub damę w wiktoriańskiej sukni wśród współczesnych nam przechodniów), są jednak jasne i czytelne dla dziecka.
Najciekawszą z punktu widzenia bardzo małego czytelnika częścią książki jest trójwymiarowa hala dworca. Wewnątrz niej może on pojeździć po szynach lokomotywami, podjechać pod drzwi kompleksu wagonikiem metra a po pociągnięciu za strzałkę "przebudować" kawałek elewacji.
Dla pięciolatka język książki może być jeszcze zbyt wyszukany ale w przyszłości napewno przyda się w nauce mowy Shakespeare-a. Narazie nabytek jest doskonałą sceną w teatrzyku.
Naszym najnowszym nabytkiem jest "Discovering King's Cross" Panów Dana Cruickshank-a i Michael-a Palin-a (tak, tego z grupy "Monthy Python"), zabawna książeczka o architekturze, pociągach i historii czyli o tym wszystkim co my i nasz syn kochamy.
Książka to "pop-up" i zawiera jeden, duży element przestrzenny (hala dworca King's Cross) który "wyskakuje" ze strony gdy przewraca się kartki. Pozostałe strony zawierają "okienka" w których ukryte są ciekawostki, fakty historyczne i dane techniczne. Mamy opis czasów wiktoriańskich i krótką historię kolei na Wyspach, portrety najsłynniejszych brytyjskich lokomotyw oraz barwny opis życia codziennego londyńczyków.
Ilustracje mają w sobie dużą dawkę surrealistycznego humoru (możemy na nich znaleźć słonie prowadzone na stację, latającego szkota lub damę w wiktoriańskiej sukni wśród współczesnych nam przechodniów), są jednak jasne i czytelne dla dziecka.
Najciekawszą z punktu widzenia bardzo małego czytelnika częścią książki jest trójwymiarowa hala dworca. Wewnątrz niej może on pojeździć po szynach lokomotywami, podjechać pod drzwi kompleksu wagonikiem metra a po pociągnięciu za strzałkę "przebudować" kawałek elewacji.
Dla pięciolatka język książki może być jeszcze zbyt wyszukany ale w przyszłości napewno przyda się w nauce mowy Shakespeare-a. Narazie nabytek jest doskonałą sceną w teatrzyku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)