W "naszym" państwowym przedszkolu takich inicjatyw jest całkiem sporo, średnio co kilka tygodni przedszkolaki są zabierane w "szeroki świat".
I tak regularnie na wiosnę i na jesieni dzieciaki są wyprowadzane na pole u rolnika i puszczane (prawie) samopas w zagony warzyw lub owoców. Za 5 czy 8 E wrzucone do puszki mogą nazgarniać do brzucha i koszyka tyle świeżych truskawek lub marchewek ile tylko zdołają. W gratisie jest też przejażdzka traktorem i głaskanie inwentarza.
Dodatkowo przedszkole co roku skupia się na jakimś konkretnym temacie w swoim programie nauczania - obecnie mamy na tapecie "Sztuki Piękne". W związku z tym w maju zorganizowano milusińskim wycieczkę do Eggenbergu, gdzie mogły swobodnie podziwiać barokowy pałac (i przy okazji straszyć pawie) oraz do Bärnbach gdzie zapoznały się "na żywca" z dziełami Hundertwassera (stoi tam kościółek autorstwa tego architekta). Potem oczywiście wylepiały wielobarwne domki z kartonów i rysowały pałace w celu utrwalania wrażeń.
Dziś w programie było dla odmiany zwiedzanie czegoś prozaicznego czyli lokalnej apteki.
Z wycieczki dziecko dumnie przytachało siatkę pełną dobroci wszelakich.
Taaa, klienta to "se" trzeba wychować od najmłodzych lat :)
W środku siaty były:
krem pielęgnacyjny (różany).
saszetka mixu typu Bobovit
cukierki
gazetka mocno faszerowana reklamami zabawek
herbatka owocowa
certyfikat spożycia owoców i warzyw
naklejka klubowa apteczanego detektywa
Z relacji dziecka wynika, że rzeczywiście świeże warzywa i koktaile robione na miejscu przez panią zostały wypite i zjedzone zesmakiem, w aptecznej "kuchni" można było umieszać krem i skomponować własną owocową herbatę.
Tomasz po powrocie do domu zjadł wszystkie cukierki, wypił "bobovit", skomentował herbatę jako "fujową" ("Tata robi lepszą") oraz kategorycznie odmówił smarowania sobie twarzy czymkolwiek a w szczególności kremem różanym.
Podsumowując: Na wycieczce było fajnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz