Translate

2013/05/31

projekt365: dzień 150ty z potworem na talerzu

Dwa dni temu w sklepie pod domem powiało egzotyką w przystępnej cenie - rzucili frutti di mare. Okoliczna ludność w 2 godziny wyczyściła lodówkę do cna. Udało mi się porwać ostatnią paczkę lekko tylko się przepychając :) W paczce spoczywały głęboko zamrożone zwłoki głowonogów, misternie ułożone w kwiatowe wzory. Dziecko nie kryło fascynacji mrożonką i nie mogło się doczekać kiedy w końcu zje tą dziwną "rybę" (w końcu wszystko co pływa w wodzie to ryba, co nie?).
Dziś się doczekało, ba, nawet brało czynny udział w przygotowywaniu obiadu na który był...


Kraken w makaronie

450g zamrożonych ośmiorniczek
(do towarzystwa dorzuciłam 250g oczyszczonych, mrożonych krewetek)
pół główki czosnku
korzeń imbiru 4 cm długości
2 cebulki dymki
1 łyżka stołowa brązowego cukru
chili
pieprz
4 łyżki oliwy z oliwek
posiekane świeże liście kolendry

250 g makaronu ( np. chińskiego, u nas orkiszowe spagetti)
Ośmiorniczki (i krewetki) rozmrozić. Przełożyć na durszlak, obficie przepłukać zimną wodą aby wypłukać nadmiar soli.
W dużym rondlu rozgrzać delikatnie 4 łyżki stołowe oliwy, wrzucić ośmiorniczki i dusić pod przykryciem na wolnym ogniu 40 minut.
Czosnek obrać i pokroić w drobną kostkę.
Imbir obrać ze skórki i zetrzeć na tarce.
Cebulki dymki posiekać na cienkie plasterki.
Makaron ugotować wg. przepisu na opakowaniu. Odcedzić.
Uduszone ośmiorniczki wyjąć na talerz zachowując w rondlu cały płyn który z nich wyciekł podczas duszenia. Ośmiorniczki ostudzić i pokroić na mniejsze kawałki.
Rondel z naturalnym sosem z ośmiornic podgrzać, wyredukować o połowę, dodać czosnek, imbir, przyprawy i cukier. Gotować ok. 1 minuty. Dodać rozmrożone krewetki, dusić kolejne 2 minuty, zdjąć z ognia. Dodać posiekane ośmiorniczki, cebulki dymki i kolendrę, wrzucić ugotowany i odcedzony makaron, delikatnie zamieszać.
Podawać gorące.
Porcja wystarczy dla 3 głodnych osób.

Smacznego!

PS. Dziecko zostało zaangażowane w przygotowania: myło rozmrożone ośmiornice dokładnie badając budowę macek a potem kroiło ugotowane głowonogi na małe kawałeczki.

2013/05/30

projekt365: dzień 149ty

Dziś pada, leje, siąpi, kropi, mży... Ani przez chwilę nie przestaje. Pogoda taka, że ani psa ani kota na dwór by człowiek nie miał sumienia wygnać. Do tego "zimno".
Cały dzień spędziliśmy więc w 3 osoby, zagrzebani głęboko pod kocem, z kubkami gorącej kawy (ja) lub herbaty (chłopaki) w dłoniach, odrabiając zaległości "kinodomowe". Dzień lenia na całego :)

2013/05/29

projekt365: dzień 148 kreatywnie

Siedziałam sobie dzisiaj i wczoraj i poprawiałam Sieciówkę ;).
Tworzyłam taki T-shirt jaki chciałabym nabyć w normalnym sklepie ale nikt go nie produkuje (albo produkuje w strasznej cenie i jeszcze straszniejszej jakości). Pierwotnie zamierzałam coś na nim wydrukować ale pani sprzedająca farby do tkanin rozwiała moje nadzieje na to, że farba kryjąca będzie dostatecznie kryjąca na ciemnej koszulce. Wygrzebałam więc resztki starych koralikowych zbiorów z szafki i dalej do wyszywania.


Gotowa koszulka prezentuje się tak:


Motyw naszyjnika jest duży, naprawdę duży i nawet się przez chwilę zawachałam czy nie przesadziłam ale po przymiarce doszłam do wniosku, że chyba właśnie o taki efekt mi chodziło gdy brałam się do roboty.
P.S. Inspiracją haftu była indyjska biżuteria z czasów Wielkich Mogołów.

2013/05/28

projekt365: 147 ryb

Oto najnowszy nabytek w mojej kolekcji biżuterii etnicznej:

tybetański naszyjnik z rybkami
kość barwiona (lub jej imitacja)


2013/05/27

projekt365: dnia 146tego drukujemy

Od jesieni leżały sobie w szufladzie indyjskie drewniane stemple do drukowania tkanin a ja tylko co pewien czas tą szufladę otwierałam i zamykałam. Nie mogłam się jakoś zebrać na odwagę i użyć ich zgodnie z przeznaczeniem.
W końcu doszłam o co chodzi: o brak inspiracji! W mojej pustej głowie nie było żadnego sprecyzowanego pomysłu co i gdzie nadrukować. Aż w sobotę mnie olśniło i wymyśliłam! Nadrukuje na zwykłym, białym T-shircie "naszyjnik".
Biegusiem udałam się do sklepu i nabyłam farbę do tkanin. Poszperałam trochę w internecie aby się dowiedzieć jak pożenić tradycyjne techniki druku z domową dłubaniną i dziś z samego rana zabrałam się do roboty.
Potrzebujemy:
bawełniany T-shirt, w jasnym kolorze i z cienkiej dzianiny
farbę do tkanin (używam Marabu Textil)
drewniane stemple do tkanin (dostępne na Amazonie czy Ebay-u)
arkusz papieru lub folii malarskiej
karton do wykonania podkładu (wkładany w T-shirt)

1. Z lakierowanego kartonu wykonujemy matrycę do włożenia wewnątrz koszulki. Zapewni ona dobre naprężenie tkaniny oraz ochroni tył koszulki przed pobrudzeniem przebijającą farbą. Na matrycę naciągamy starannie T-shirt. Miejsce pracy zabezpieczamy foliowym lub papierowym podkładem.

2. Bierzemy płytkie, stare plastikowe pudełko lub tackę (mój błąd: użyłam tacki z nierównym dnem), na dno układamy ściereczkę gąbkową przyciętą do rozmiaru tacki. Mamy już naszą poduszkę do stempli gotową, teraz musimy ją napełnić farbą. Patyczkiem lub szpatułką wykładamy na gąbkę równą warstwę farby.
Przed pierwszym użyciem stemple dokładnie pokrywamy farbą, kilkakrotnie i mocno dociskając je do gąbki. Odkładamy je na chwilę na bok aby "odpoczeły".

3. Maczamy stempel w farbie dociskając go do gąbki kilkakrotnie. Nanosimy na koszulkę wzór. Stempel pokrywamy nową warstwą farby po każdorazowym odbiciu wzoru na koszulce!

4. Stemple dociskamy do tkaniny bardzo mocno. Farba ma dość płynną konsystencję i doskonale wchodzi w pory skóry i pod paznokcie :D Nauczka na następny raz - używać gumowych rękawiczek.

5. Bierzemy kolejny stempelek, mocno przyciskamy go do gąbki...

6. Drukujemy kolejny element naszego wzoru. Każdy stempel jest inny, drewno inaczej chłonie farbę, im więcej razy użyjemy stempla tym lepiej drukuje :)

 7. Gotowe! Koszulkę zostawiamy do wyschnięcia. Następnie przeprasowujemy ją gorącym żelazkiem (metoda zalecana przez producenta farby).

Na gąbkę nałożyłam pół słoiczka farby (ok. 7 ml) i wystarczyło jej do zadrukowania drugiej koszulki a dodam, że farba nie była rozcieńczana wodą.

Jestem niezwykle zadowolona z efektów, bawiłam się przy robocie jak dziecko! Mam już kilka nowych pomysłów... Polecam!

2013/05/26

projekt365: dzień 145ty mi odleciał...

Cała ta (miniona już) niedziela była odlotowa. Wiał porywisty wiatr a to tu w Grazu naprawdę ewenement pogodowy. No i nas wywiało z domu.
klientów wywiał zimny wiatr, nawet kotu chyba nie ciepło...
apollo nie marudzi...
Po drodze spotkaliśmy chorego ptaszka, biedak wyglądał na całkowicie zrezygnowanego, nie bał się, nie uciekał. Tomek się oczywiście bardzo przejął, zaraz chciał pomagać kosowi, dawać mu lekarstwa i zabierać go do doktora.
Gdy "dolecieliśmy" już na plac zabaw obowiązkowo zaliczyliśmy: drabinki (mały strażak musi potrafić chodzić po drabinach!) oraz zjeżdzalnię. Niestety "okropni rodzice" udaremnili synowi próbę skoku do fontanny i kąpieli pod pompą. Z braku ekscytujących zajęć w wodzie dziecko się zainteresowało karuzelą która przypomina swą konstrukcją meksykańskie "Voladores" (do tej pory nieufnie patrzył na dziwaczny słup i wirujące wokół niego dzieciaki). Borze zielony! Nie mogliśmy go później z tej karuzeli nijak ściągnąć!
odlot! aż do samych chmur!

Do domu zwabił naszego "wróbelka" dopiero obiad z deserem... Cóż, droga do serca naszego dziecka napewno biegnie przez żołądek ;)

2013/05/25

projekt365: dzień 144

Dziś u nas na kolację placek jabłkowy serwowany na angielską modłę (na ciepło i z lodami). To tak na osłodę, bo za oknem leje, wieje i zimno cały dzień ;)

2013/05/24

projekt365: 142 + 143 dwa dni orientalnych snów

Tydzień temu do Graz zawitały upały i zaczęłam się gorączkowo rozglądać za ubraniem w którym dałoby się przeżyć 34 stopnie w plusie. Najlepiej jakby były to spodnie, obszerne i z lekkiej tkaniny. Po szybkim rekonesansie w okolicznych sklepach okazało się, że jak chce mieć coś takiego to muszę sobie sama uszyć. Klasyka... Na szybko przerobiłam stare lniane spodnie ("rozciągnęły" mi się leżąc 5 lat w szafie) aby mieć cokolwiek "na dąpę" i zasiadłam do komputera szukając inspiracji. No bo jak się w końcu szyje coś od podstaw i dla siebie to czemu nie POSZALEĆ?! A że w modzie w tym sezonie króluje nutka orientu i hipisowski luz to powędrowałam w tym kierunku.
Najpierw trafiłam na dość dziwnie przymarszczone spodnie które nazywały się  "patiala salwar", potem wygrzebałam parę orientalnych strojów z początku XX wieku, rysunki Paul-a Poiret-a a na koniec kilka zachowanych jedwabnych, dziewiętnastowiecznych salwar z kolekcji Met Museum w Nowym Jorku i V&A Museum z Londynu. To było to!
Z zachowanych salwar dało się dość łatwo wyczytać ich konstrukcję (blokową, same długie proste - po prostu rozkosz szycia). Raz dwa wyrysowałam i wyciełam wszystkie elementy z bawełnianego płótna i zaczęłam szyć. Wyszły mi takie spodnie jakie chciałam. No po prostu genialna jestem ;) Nie wiem tylko jak otoczenie przeżyje mnie w tych "pomidorach" na tyłku...
od góry: XIX-wieczne salwar z Met Museum, amerykański orientalizujący kostium z początku XX wieku w kolekcji Met Museum, bawełniane patiala salwar ze sklepu Voonik, po środku: główne elementy salwar (bez pasa), na dole: skrojone salwar
Spodnie zamiast sznurka w pasie mają gumę (tylko z tyłu), ot, takie unowocześnienie, bo zamierzam nosić je z T-shirtem a nie z długą kamiz (tuniką) a jakiekolwiek marszczenie w pasie tylko powiększałoby moją i tak nie małą "D" i brzuch (ach, ta lordoza i "worek" po ciąży...)
po założeniu na tyłek nabierają objętości :)

2013/05/22

projekt365: duża dziura czyli miesiąc na minusie

Tadam!!!
Minął miesiąc od poprzedniego wpisu ale nie, ja się przez ten miesiąc absolutnie nie leniłam choć na blogu brak oznak życia. Była zajęta jak cholera walką z samą sobą, bo zdecydowałam się po raz enty w tym roku ulec infekcji. Nawet 3em pod rząd w przeciągu miesiąca.
Walkę wygrałam (tfu, tfu przez lewe ramię aby nie zapeszyć) i mogę się znów cieszyć wiosną, ciepełkiem oraz pozycją wertykalną. W związku z tym poszliśmy wczoraj na spacer do parku uzbrojeni w freezbe, bańki mydlane, samolocik i wodę mineralną.