Nasz Syn smarcze nieustannie już 3ci miesiąc. Kropelki, syropki zużywamy hektolitrami a on nadal smarcze. Do tego oczy przeciera, bynajmniej nie ze zdziwienia. Alergia jak nic. Diagnozę Doktora Google należało potwierdzić u fachowca czyli laryngologa.
Wczorajsza wizyta u lekarza poprzedzona została kilkudniową akcją reklamową "jaki-to-fajny-doktor-co-ma-lusterko-na -głowie". Tak na wszelki wypadek. Wydawało się nawet, że akcja nie będzie konieczna, bo Syn nie odziedziczył po Rodzicach syndromu białego fartucha (paniczny lęk przed lekarzem). Uśpił nawet moją czujność meldując się entuzjastycznie pod drzwiami wyjściowymi i pytając "to idziemy już do Pana Doktora?". Z częstotliwością co godzinę.
Wszystko przebiegało pomyślnie-były śmiechy, hello i zabawy w poczekalni. Myśmy już wiedzieli, że będzie ciężko, Tomasz jeszcze nie.
Sprawa się rypła w momencie robienia testu alergicznego. Plasterki, kropelki a na końcu kłucie igłą. Każda następna czynność wykonywana była na 4 ręce + 2 sprawne dłonie personelu medycznego dzierżącego "straszne narzędzia mordu do zaglądania w ucho, gardło i nos". Jak to dobrze, że Mąż był ze mną bo sama nie dałabym rady utrzymać 8-mio nożnego i 4-ro ręcznego dziecka.
Przeżyliśmy. Ja mam zakwasy. Dziecko ma alergię na wszystko co może tylko kwitnąć wiosną. Na psa i kota nie ma na szczęście.
Następna wizyta za miesiąc. Idę "pakować" na siłownię.