Translate

2013/05/26

projekt365: dzień 145ty mi odleciał...

Cała ta (miniona już) niedziela była odlotowa. Wiał porywisty wiatr a to tu w Grazu naprawdę ewenement pogodowy. No i nas wywiało z domu.
klientów wywiał zimny wiatr, nawet kotu chyba nie ciepło...
apollo nie marudzi...
Po drodze spotkaliśmy chorego ptaszka, biedak wyglądał na całkowicie zrezygnowanego, nie bał się, nie uciekał. Tomek się oczywiście bardzo przejął, zaraz chciał pomagać kosowi, dawać mu lekarstwa i zabierać go do doktora.
Gdy "dolecieliśmy" już na plac zabaw obowiązkowo zaliczyliśmy: drabinki (mały strażak musi potrafić chodzić po drabinach!) oraz zjeżdzalnię. Niestety "okropni rodzice" udaremnili synowi próbę skoku do fontanny i kąpieli pod pompą. Z braku ekscytujących zajęć w wodzie dziecko się zainteresowało karuzelą która przypomina swą konstrukcją meksykańskie "Voladores" (do tej pory nieufnie patrzył na dziwaczny słup i wirujące wokół niego dzieciaki). Borze zielony! Nie mogliśmy go później z tej karuzeli nijak ściągnąć!
odlot! aż do samych chmur!

Do domu zwabił naszego "wróbelka" dopiero obiad z deserem... Cóż, droga do serca naszego dziecka napewno biegnie przez żołądek ;)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

oj tam, nie gadaj...
A kto ci powiedzial w drodze do parku:
"Mama, ja Cie kocham z calego serca"...?

EwKa pisze...

Ale ten żołądek w komunikacji międzyrodzinnej też odgrywa znaczącą rolę!